INFESTUM – Monuments Of Exalted
(7 grudnia 2014, napisał: Paweł Denys)
Wprost z białoruskiej ziemi pod moją strzechę ze swoim nowym materiałem zawitał zespół Infestum. Na samym początku rozbawiła mnie klasyfikacja muzyki przez sam zespół. Pagan black metal? No trochę kogoś tu poniosło, ale takie prawo artystów. Gdy już poleciała płyta, to ten śmiech z lekka zniknął. W przeważającej większości ten materiał, to surowy black metal. Taki, który to nosi znamiona lat dawno minionych. Początek wręcz zdaje się sugerować, że będzie prosto, klimatycznie, ale i chwytliwie. Słucha się tego naprawdę dobrze. Dźwięki nie grzeszą oryginalnością, ale są na tyle ze smakiem podane, że wysłuchanie ich uważnie nie jest żadnym problemem. Im dalej jednak w las, tym zaczynają się schody. Okazuje się, że dużą rolę w Infestum odgrywają wszelkiej maści klawiszowe plamy. W jakimś stopniu kojarzy się to z produkcjami Arcturus i Source of Tide. Arystokracja pełną gębą. Jedynie muzycy nie fotografują się w białych koszulach z falbanami. Muzyka jednak takie skojarzenia raz na jakiś czas przywołuje. Fragmenty gdy smagający dźwiękiem bicz rozpędza się dość mocno, a klawisz to subtelnie podszywa są absolutnie do strawienia. Jest w tym jakiś pomysł, jest spójna wizja. Trochę to inaczej wygląda, gdy te tła wychodzą na pierwszy plan. Można się wtedy pod nosem uśmiechnąć i popukać w czoło. Rozwala to płytę, ale na całe szczęście nie na tyle, żeby wyłączyć całość lub zgnoić w recenzji. Nie ma tego wiele, ale jest i to jest faktycznie problem, tyle że dość mały. Trochę niepotrzebnie w połowie płyty pojawia się akustyczny przerywnik. Nie potęguje podniosłego klimatu, a wręcz wybija z uderzenia zespół. Nie lepiej takie rzeczy zostawiać na koniec? Pewnie byłoby lepiej, bo zawsze można by wtedy album wyłączyć. Są tu też motywy żywcem wyjęte z nowszych produkcji Dimmu Borgir, ale o dziwno są one zdecydowanie lepiej przyswajalne niż pomysły zawarte na ostatniej produkcji Norwegów. „Monuments of Exalted” ( swoją drogą trafiony tytuł), to album który całościowo jest spójny. Inna sprawa, że niektóre rozwiązania mogą od tej produkcji parę osób odstraszyć. Niemniej za kilka naprawdę mocnych black metalowych songów, kilka fajnych klimatycznych fragmentów jestem w stanie ten album, jak i sam zespół docenić. Nie będzie to żadna płyta roku, czy też coś w tym stylu. Jeśli jednak pewna „arystokratyczność” w black metalu nie jest dla was za dużą przeszkodą, to śmiało możecie sprawdzić ten album i przekonać się, że nawet na Białorusi można tworzyć ciekawe dźwięki. I jeszcze jedno: jest tu cover Venom, ale nie jestem przekonany, że puryści z tego powodu będą zadowoleni.
Wyd. Self released, 2014
Lista utworów:
1. Void of Nebulae
2. Ordo Infestum
3. Iron Hammer Upon The Skull of Slave
4. Temples of Mirrors
5. The Art of The Beast
6. The Evil One (Venom cover)
7. Zero Beyond
8. Obsidian Exile
9. Renaissance
10. Monuments of Exalted
Ocena: 7/10
https://www.facebook.com/ordo.infestum