Tiamat, Pain, Desdemona, Sacriversum – Kraków
(13 stycznia 2005, napisał: )
Data wydarzenia: 13 stycznia 2005
Czwartek, 13 stycznia, warunki atmosferyczne koszmarne, godzina błądzenia po Krakowie i stania w korkach… aż wreszcie upragniony widok wieży transmisyjnej TVP na Krzemionkach zalanej potokiem deszczu. Dwie bramki, jedna strażnicza przy bramie wjazdowej na teren TVP, druga w budynku. Obskurne i surowe studio TVP Kraków wita! Na scenie kończy koncert Desdemona, kilkanaście osób przyklejonych do ścian na korytarzu, wyraźnie oczekujących na dalszy rozwój wydarzeń. Ja delikatnie zszokowana wyglądem tam obecnych ludzi – niezwykle rzadko bywam na koncertach muzyki innej niż death metal – próbuje złapać oddech i czekam spokojnie na przerwę, po której powinien planowo wkroczyć na scenę Pain!. Jest godzina 19.00 panowie techniczni uwijają się przygotowując nagłośnienie dla kolejnego uczestnika przedstawienia. Po kilku minutach na scenie pojawia się perkusista Paina, zaraz za nim lider, a zarazem wokalista – Peter Tägtgren (m.in. Hypocrisy, Bloodbath, Lock Up) oraz atrakcyjna (?!) gitarzystka Andrea wraz z mniej atrakcyjną (?!) basistką Allą (informacji na temat atrakcyjności obu pań dostarczył mi jeden z uczestników koncertu). Zespół w niecodziennym składzie, wystartował utworem „Supersonic Bitch”, widząc po minach otaczających mnie ludzi, nie wiedzieli, „co jest grane”. Porażająca nieznajomość materiału Pain wśród „przybyłych” spowodowała, iż początkowo panująca tam atmosfera była dosyć chłodna. Pain jednak nie poddając się próbował rozkręcić publikę, pomagało mu czynnie kilka osób z sali (w tym mój serdeczny kolega, dzięki któremu tam się znalazłam) z minuty na minutę było coraz lepiej. Peter zdecydowaną postawą, dość wyraźnie eksponował zalety swojej dynamicznej osobowości, w przeciwieństwie do pań po jego obu stronach, które wydawały się być średnio zorientowane w sytuacji.
Podczas trwającego ponad godzinę koncertu usłyszeliśmy najlepsze moim zdaniem utwory Pain: “End Of The Line”, “Suicide Machine”, „Breathing In, Breathing Out”, cover The Beatles – „Eleanor Rigby” , „Bye/Die” i „Same Old Song”- promujące nowy album: „Dancing With the Dead”, który usłyszymy w całości już wkrótce. A także “Greed” i ”Shut Your Mouth” oraz “On and On” na dobranoc. Koncert bardzo udany pod każdym względem (moje zdarte gardło jest na to niezbitym dowodem) jedyne, co troszkę przeszkadzało mi w całym show, były dość długie pauzy między utworami, ale w obliczu wszystkich zalet, jest to niewielki mankament. Na twarzach ludzi malowało się pozytywne zaskoczenie twórczością Pain i sposobem jej przekazu, przypuszczam, że po tym koncercie grono fanów się powiększy.
Aż w końcu nadszedł czas na długo oczekiwany przez większość przybyłych Tiamat, powitany okrzykami i piskami dziewcząt Johan Edlund, wkroczył wraz z resztą składu na scenę. Ruszyli ”Vote For Love”, a wraz z nimi spragniona wrażeń publika, ja obserwowałam przedstawienie raczej z boku, gdyż, zarówno dla mnie, jak i dla reszty mojej ekipy koncert zakończył się wraz z zejściem ze sceny Pain. Tiamat karmił fanów przekrojówką większości swoich płyt, chociaż, z tego co mi wiadomo, koncert miał być docelowo promówką ich ostatniego albumu: „Prey”. Na setliście znalazły się: „Children Of The Underworld”, „Cain”, „To Have And Have Not”, „Brighter Than The Sun”, „Whatever That Hurts”, “I Am In Love With Myself”, “In A Dream”, “Wings Of Heaven”, “Cold Seed”, “Clovenhoof”, “As Long As You Are Mine”, "Love Is As Good As Soma", “Sleeping Beauty” oraz “Gaia”. Nowe oblicze Tiamat i jego dokonania z ostatnich lat średnio do mnie trafiają, dlatego też wyostrzyłam swoje zmysły dopiero jakieś 10 minut przed końcem koncertu „bohaterów wieczoru”. Spodziewałam się większego blasku i magnetyzmu ze strony Tiamat, jednak spotkało mnie rozczarowanie, podobnie jak większość fanów, którzy mieli zaszczyt uczestniczyć już wcześniej w koncertach tego zespołu. Zabrakło tej gęstniejącej atmosfery, którą niegdyś powodowały wysiłki panów z Tiamat, a sam Edlund nie kwapił się zbytnio do nawiązania kontaktu z publicznością. Nawet utwory takie jak „Sleeping Beauty” i „Gaja” przybrały nieco inny wymiar i klimat niż dotychczas. Natomiast wszystkich Nas zaskoczył mile fakt pojawienia się na scenie Petera Tägtgrena (Pain), który wraz z Edlundem wykonał refren „Sleeping Beauty”, widownia ożyła na jego widok, co mogło znaczyć tylko jedno: Pain dał naprawdę dobry popis, czym zyskał sympatie publiczności. Na pochwalę zasługuje fakt, że Tiamat odpowiedział na krzyki fanów, grając utwory, o które dopraszali się „maniax”, osobiście nie wyobrażam sobie koncertu Tiamat bez standardów pochodzących z płyt takich jak „Clouds”, czy „Wildhoney”. Po około 1,5 godziny grania Szwedzi zeszli ze sceny, pozostawiając po sobie zarówno radość, jak i rozczarowanie u niektórych. Ja niestety znalazłam się wśród tych
rozczarowanych, chociaż pod względem technicznym i organizatorskim nie ma nic do zarzucenia (no może pomijając fakt braku jakiejkolwiek scenografii). Przypuszczam, że fani współczesnych dokonań Tiamat zapamiętają ich show w pozytywnych barwach na długo, natomiast pozostali będą musieli pogodzić się z rozczarowaniem, jaki przyniósł ów koncert. Miejmy nadzieje, że nie wpłynie to negatywnie na frekwencje, przy okazji kolejnych gig’ów z udziałem Tiamat.
Autorem zdjęć jest Ish www.ish.prv.pl, www.rockmetal.gery.pl
i 5Kingdoms.) i chciałabym podziękować mu za ich udostępnienie.
Karolla (Girl_from_Hell)
