DISHARMONY – SHADES OF INSANITY
(27 kwietnia 2014, napisał: Pudel)

Z czym jak z czym, ale z progresywnym heavy metalem to mi się grecka scena nieszczególnie kojarzy. Tymczasem najbliżej takich dźwięków lokuje się najnowsza produkcja ateńskiej grupy Disharmony. Nazwa to średnio oryginalna, bo i w samej Grecji był już wcześniej blackowy zespół używający takiego szyldu, ale już trudno. Inna sprawa, że i te Disharmony to nie jakaś banda gówniarzy – zespół powstał niemal dwadzieścia lat temu, potem panowie mieli przerwę a od 2009 roku działają znowu. „Shades of insanity” to w sumie debiutancki album Disharmony(wcześniej były demówki) ale pewnie z racji stażu muzyków o jakiejś amatorce czy typowych dla debiutów błędów mowy tutaj nie ma. Grecki kwintet łączy w swoim graniu bardzo wiele wpływów, na szczęście muzycy „mieszają” z głową i album tworzy zgraną, sensowną i dosyć interesującą całość. W pierwszej części płyty dają o sobie znać heavymetalowe sympatie – pierwsze skojarzenie jakie miałem po odpaleniu płyty to Iced Earth!(i może coś w tym jest, w końcu ten zespół jest – czy przynajmniej był – szalenie popularny w Grecji). Szczególnie wokal w mocniejszych partiach podchodzi pod Barlowa. Ze względu na dosyć skomplikowane partie gitar i bębnów, pośrednio także wokalu, muzyka z „Shades…” może być porównana do dokonań grup takich jak Nevermore czy Fates Warning – może nie jest to dokładnie takie granie, ale myślę, że zwolenników wspomnianych formacji specjalnie nie trzeba będzie zmuszać do uważnego wysłuchania tegorocznej produkcji Disharmony. Przez całą płytę przewija się też klimat, który znamy z nowszych płyt Candlemass(pewne riffy, zaśpiewy), ale nie przesadzałbym z nazywaniem stylu w jakim porusza się Disharmony doomem – dominują jednak średnie lub w miarę szybkie tempa a że riffy są raczej ciężkie? No to chyba w końcu HEAVY metal, nie? Z drugiej jednak strony, im dalej w album, tym melancholijnego „klimatu” więcej. W zasadzie ta bardziej klimatyczna część płyty zaczyna się od coveru Dead Can Dance „Oman”. Coverowanie DCD ma w sobie coś z porywania się z motyką na słońce, mimo to Grecy w starciu z tym utworem nie wypadli najgorzej – czyli: da się słuchać, ale szału nie ma. Na sam koniec w „Cosmic Anarchy” panowie wracają do bardziej typowo prog-metalowego grania i ma to zdecydowanie pozytywny wpływ na odbiór albumu. Albumu, który może wydarzeniem roku nie jest, ale w swojej kategorii stanowi dosyć silną i konkretną pozycję. Może nie jest to najbardziej chwytliwa muzyka na świecie, ale utworów słucha się z przyjemnością, na zasadzie: „Co tez ciekawego oni za chwilę wymyślą?”. Jeśli tylko szanowny czytelniku lubisz formacje, które wymieniłem w tej recenzji(ze wskazaniem na Nevermore) – zainteresuj się tym albumem. Warto.
Wyd. Noisehead records, 2014
Lista utworów:
1. Shades of Insanity
2. This Possible Lie
3. Infinite Astray
4. Forgotten in Oblivion
5. Oman (Dead Can Dance Cover)
6. Nostalgia
7. Shadows
8. Cosmic Anarchy
Ocena: 8/10
