Satureye – Where Flesh And Divinity Collide
(18 grudnia 2004, napisał: FATMAN)

Ale jaja! Aż dziw bierze, że w tak wieśniackim opakowaniu może czaić się tak dobra płyta. Zmysł estetyczny wykonawców ciężkich brzmień to temat na osobną i chyba niezbyt wesołą refleksję, tak, więc lepiej wsiąść się za muzykę.
Co ja wam będę fandzolił? Satureye to żywioł! Satureye to czad! Satureye to energia! Satureye to moc! Entombed z okresu mojego ulubionego „Morning Star”, to oni na pewno nie są, ale thrash metal z elementami death metalu starej daty ze Szwecji, czy wręcz hardcorową energią to panowie łączą już całkiem zręcznie. Na pewno kluczową sprawą w muzyce zespołu jest rytmika, ponieważ na jej urozmaiceniu bazuje cała moc tego materiału. Henke bije tak ciekawie, a przy tym niezobowiązująco, że aż mi ślinka sama cieknie. Na tym stabilnym fundamencie Norsken z gracją równą skandynawskim wymiataczom lat dziewięćdziesiątych zapodaje nam kolejne riffy, z których czasem to aż Slayerem bije po pysku. Widać, że jak był niegrzeczny to mamusia mu Morderców puszczała. Idąc tym tropem to straszne dziecko musiało z niego być. Ulubiony kawałek? W sumie młymieć całą play listę, bo „Where Flesh And Divinity Collide” jest równa niczym niemiecka autostrada.
Tak jak szata nie zdobi człowieka, tak oprawa muzyczna nie zdobi krążka. Jednak aż żal mi dupę ściska, że tylu ludzi przez taką pierdołę może nie zwrócić na nich uwagę. Srał, to pies. Ja swoją sztukę mam i nie oddam! Ej, nie patrzcie tak na mnie… nie…
Lista utworóó
1. The False Light
2. Destined To Wither
3. Through The Faceless 4. Crowd
5. One Man Riot
6. Nothing Is Forever
7. The World In My Hand End
8. Failure Foreseen
9. Filled With Dust
10. Wasted Glories
11. In Mercury
12. Absolution
Ocena: 9/10
