Ulcerate – Vermis
(2 października 2013, napisał: Paweł Denys)

Chcecie idealnego przykładu, jak można stworzyć coś oryginalnego wywodząc się ze sceny death metalowej, a jednocześnie w swoich poszukiwaniach zajść naprawdę daleko? Weźcie do łap „Vermis”, a zostaniecie oświeceni. Ulcerate na swojej czwartej płycie jest wciąż death metalowy, aż do szpiku kości, ale jednocześnie poszukiwania trwają w najlepsze i efekty są miażdżące. Nowozelandzki kolektyw stworzył potwora dźwiękowego, którego okiełznanie nawet po kilkunastu przesłuchaniach jest niezwykle trudne. Jednocześnie całość jest na tyle wciągająca, że wystarczy raz posłuchać, aby mózg został zainfekowany chorobą. To co wyrabia się na „Vermis”, to konglomerat obłędnych pomysłów, zezwierzęcenia i precyzji, które to zespolone w jedność przyniosły efekt w postaci albumu doskonałego. Nie spodziewajcie się łatwej przeprawy z tą płytą. Będzie bolało i piekło, ale zaręczam wam, że się od „Vermis” nie oderwiecie przez bardzo długi czas i z każdym kolejnym przesłuchaniem kolana będziecie mieli coraz mocniej zdarte, a czoło pokryje się wielką piekącą i krwawiącą raną. Jamie Saint Merat z kompanami doprowadzili poszukiwania w death metalu do granic. Death metal okazał się dla nich poletkiem, z którego owszem wyszli, ale absolutnie nie zamierzali się w nim zamykać i śmiało zaczęli sięgać po składniki z innych dziedzin. Bez problemu wyłapiecie elementy black metalowe, które dodają płycie niesamowitego mroku, jak również elementy, które Neurosis wymyśliło już jakiś czas temu, ale ciągle umiejętnie wykorzystane potrafią ranić do białej kości. Mrok, dusząca agresja aż biją z każdego dźwięku, skutecznie wypełniając całą przestrzeń w około. Fenomenalnie to uczucie potęgują partie gitar, które z tradycyjnie pojmowanym riffowaniem nie mają nic wspólnego. Niezliczone rozjazdy, dysonanse i wszechobecna jazgotliwość pokazują, że oto mamy do czynienia z małym objawieniem, jak i dowodem, że wcale nie trzeba kopiować zagrywek z niezliczonej ilości death metalowych płyt. Wspomniany już wyżej Jamie Saint Merat też na „Vermis” udowadnia, jak wielkim perkusistą jest. Niejednemu samozwańczemu mistrzowi tłuczenia talerzy i walenia w garnki odechce się w ogóle brać pałeczki do łap i siadania za perkusją. Do tego bezwzględnie należy wspomnieć o brzmieniu całości. Zapomnijcie o wypolerowanym soundzie. Wszelkiego syfu jest tu w nadmiarze i w pierwszym kontakcie album może odrzucać, ale gdy już przywyknięcie sami stwierdzicie, że tej płyty w inne szaty się po prostu nie dało ubrać. Biorąc to wszystko do kupy, mając na uwadze, że w tym roku wyszły nowe płyty Immolation i Gorguts, nie waham się przed napisaniem, że to najlepszy death metalowy atak tego roku, jak i ostatnich kilku lat. Ideał, który z furią atakuje narządy słuchu, zaraża momentalnie chorobą, wlewa smołę w duszą i już nic nie jest takie samo, jak przed zapoznaniem się z zawartością „Vermis”.
Wyd. Relapse Records, 2013
Lista utworów:
1. Odium
2. Vermis
3. Clutching Revulsion
4. Weight of Emptiness
5. Confronting Entropy
6. Fall To Opprobrium
7. The Imperious Weak
8. Cessation
9. Await Rescission
Ocena: 10/10
